Sprzedawca falafeli któremu umiera żona, szuka córki ćpunki.
W między czasie jakiś strażak umiera i okazuje się że to zięć kapitana straży pożarnej, który się rozwodzi z jego córką.
Pan falafel rozstrzelał dwóch zbirów elektrycznym narzędziem do wbijania gwoździ.
Pani reporterska wchodzi z kamerą w pożar, to jej minuta sławy.
Afroamerykańskie dziecko prawie topi się w rzece, ćpunka ratuje afroamerykaniątko.
Król falafeli terroryzuje piłkarza PSG i kradnie mu auto Ferrari, następnie porywa dziwkę.
Pan dekarz/malarz artysta przyszedł do Pani i włamał się do jej mieszkania. Ta uciekła do łazienki, bo dekarz niewerbalny taki, skaleczyła się lustrem biedaczka.
Dekarz jednak odpuścił, odszedł. Wrócił jednak i pozszywali biedaczki rękę.
Pewna Pani strażak jest kochanką tego zięcia kapitana i zapiepsza w pożarze w ciąży bo jest odważna,
źle to jednak przeżywa jej bezpośrednia przełożona - Pani strażak lesbijka.
Ksiądz przebiera się za strażaka żeby wejść do katedry i otworzyć sejf z koroną cierniową Chrystusa (zapomniał kodu, spokojnie, udało się otworzyć).
Przeszłość Pana od placków falafel wychodzi na jaw, po spotkaniu z narkotycznym bossem musi wziąć udział w nielegalnym turnieju bokserskim żeby znaleźć córkę.
Afroamerykaniątko zaprzyjaźnia się z ćpunką - żartobliwie dogryza ćpuńce: „jesteś taka niska że twoja c**a śmierdzi twoimi stopami”.
Dekarz z Syrii chciał tylko namalować Paniom, bo przypomina mu jego żonę która zginęła.
A nie, Pani dekarzowa nie istnieje, dekarz sobie to wymyślił wszystko.
Falafel odnajduje ćpunkę, jej matka umiera.
Strażacy zmęczeni.
Afroamerykaniątko wraca do afroamerykańskiej rodziny.
Koniec